Limit kosztów benzynowych jaki sobie obraliśmy już przekroczony... ale skoro jesteśmy już na tych wyspach to nie ma tchórzostwa: "wschód się bawi, pieniędzy nie liczy" ;P Po spakowaniu manatków na campingu przy Loch Ness ok. 12 wyruszyliśmy dalej w kierunku Inverness. Przejeżdżając przez miasto napotkaliśmy Żuka z padniętym mostem. Niestety z braku części zamiennych nie mogliśmy im pomóc. Pojechaliśmy do centrum gdzie zrobiliśmy małe zakupy w Tesco i wyruszyliśmy na małe zwiedzanie miasta po drodze kupując pamiątkowe szkockie drobiazgi. Kolejnym punktem naszej podróży miało być Elgin, ale po namowach tych bardziej w Szkocji obeznanych wybraliśmy przeciwny kierunek - Isle of Skye. Dotarliśmy do Kyle of Lochalsh, a tam mostem przeprawiliśmy się na wyspę i skierowaliśmy nasze opony do Uig. Po drodze mijaliśmy niespotykane nigdzie indziej wiecznie zielone wzgórza z stadami owiec na praktycznie każdej z hal. Zrozumieliśmy, dlaczego Isle of Sky jest tak zachwalana... Na jednym z przystanków z kabiny wypadł nam but, na szczęście w porę zorientowaliśmy się i udało się go odzyskać. Nic po nim nie jeździło, a i owce nie miały na niego ochoty. Minęliśmy Uig i dotarliśmy na najbardziej wysunięty na północ punkt wyspy. Tam znaleźliśmy kawałek miejsca z widokiem na zatokę otoczony skałami, który nadawał się idealnie pod założenie obozu. Tak też zrobiliśmy. Ok. 24 namioty i jedzenie były już gotowe. Zasypiamy licząc barany ;P