Rano śniadanko i długie pogawędki z Polskimi kierowcami, którzy pogratulowali nam pomysłu i samochodu rzecz jasna:D Potem wyruszyliśmy do Dover, gdzie o godz. 16 będzie na nas czekał prom. Oznaczało to dla nas ostatnie godziny jazdy po lewej stronie, a szkoda, bo się przy tym dobrze bawiliśmy. Po znalezieniu dogodnego parkingu poszliśmy na mszę do kościoła pod wezwaniem św. Pawła, a po jej zakończeniu pozwiedzać Dover, mieliśmy jeszcze sporo czasu. Po wydaniu ostatnich "funciaków" w pobliskim supermarkecie, spotkaliśmy kolejną ekipę Złombolu tym razem była to Nysa ;] która, jak się okazało ma problem z mostem. Z naszą pomocą dowiedzieli się co dokładnie jest nie tak... jednak z braku części i czasu który nas naglił więcej nie udało nam się zdziałać. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Na promie spędziliśmy dwie godziny (uwzględniając zmianę czasu to nawet trzy;p) i przy wspaniałej pogodzie udało nam się zrobić parę fotek. Po powrocie na nasz kontynent pierwszym punktem docelowym stało się belgijskie Staden. Mieszkają tam nasi przyjaciele, których poznaliśmy dzięki wymianom międzynarodowym. Spędziliśmy tam noc. Przed przyjechaniem na miejsce obozowania zajrzeliśmy jeszcze do Diksmuide, gdzie po 1 wojnie światowej postawiono wysoka wieżę-monument przypominającą o zniszczeniach i poległych. Oczywiście wielkie podziękowania dla ekipy z Staden za gościnę. Kochamy Belgów, są fajni, uprzejmi i chętni do pomocy:D
niedziela, 31 lipca 2011
sobota, 30 lipca 2011
Złombol Dzień 8: Londyn
Noc upłynęła pod znakiem autostrady. Trasa do Londynu zdawała się dłużyć w nieskończoność. Znowu szukaliśmy stacji z LPG i dopiero za 4 razem udało nam się ją znaleźć, BA! nawet nie była oznaczona. Nie ma to jak orientacja w terenie;] Na jednej ze stacji, na której kupowaliśmy olej na dolewkę musieliśmy przymocować drążek skrzyni biegów. Śruba, która go trzymała, przetarła się i wypadła. Spotkaliśmy tam również ciekawego kierowcy TIR-a z Polski, który wolne chwile spędzał z ławeczką i sztangą. Dotarliśmy na obrzeża Londynu gdzie kolejny raz pojawił się problem z miejscem parkingowym. Gdy mieliśmy to już z głowy wpakowaliśmy się do londyńskiego Underground i pognaliśmy do centrum. Zwiedziliśmy Londyn na tyle na ile pozwolił nam czas: Tower Bridge, Buckingam Palace, Westminster, Big Ben, Parliament oraz Green Park "bogaty" w lisy i szare wiewiórki. Wróciliśmy z centrum o 22. Kierujemy się na port w Dover, a po drodze szukamy parkingu na którym można rozbić obozowisko. Przy okazji jeździliśmy po prawej stronie, tak od czasu do czasu, w efekcie lekkiego zapomnienia i tęsknoty za naszym kontynentem xD Stety, albo niestety parking znaleźliśmy, ale przyszło nam spać w samochodzie. W romantycznym otoczeniu TIR'ów zjedliśmy obiado-kolację dopiero ok. północy...
piątek, 29 lipca 2011
Złombol Dzień 7: Stirling i Edynburg
Takiej pobudki się nie spodziewaliśmy. To była istna "inwazja mini komarów" których ukąszenia pozostawiały dziwne czerwone plamki. Zjedliśmy śniadanie w ich obecności i w drogę. Drugie wybrzeże wyspy czekało na nas :D Prawdopodobnie nasza Nysa jest pierwszą, którą ujrzała ta okolica. Mijamy owce leżące na jezdni. Droga ta, na mapie ma oznaczenie krajowej, ale wygląda jak nasza polna utwardzona żwirem. Docieramy do punktu wyjścia czyli most w Kyle of Lochalsh, a stamtąd nad jezioro Loch Duich, gdzie zrobiliśmy parę fotek naszej Nysy na tle starego zamku Donan. Spotkaliśmy tam ekipę Tarpaniątka;] Kolejnym jeziorem na naszej drodze było Loch Cluanie, przy którym wykonaliśmy idealne zdjęcia lustrzane tafli wody. Przy Loch Garry nie wytrzymaliśmy i po sutym obiedzie wskoczyliśmy do wody. Zimna bo zimna, ale liczą się wspomnienia;] Pełni sił i pozytywnej energii pojechaliśmy do Stirling. Znajduje się tam renesansowy zamek, na którym koronowano Marię Stuart oraz monument Wallace'a - mekka każdego szkota. Niestety spóźniliśmy się i zobaczyliśmy go jedynie z zewnątrz. Wieczorem udaliśmy się do Edynburga. Miasto niewiarygodne... żyje prawdopodobnie 24h/dobę. Mnóstwo zabytków, pub'ów, klubów i średniowiecznej szkockiej stylistyki. Żal wyjeżdżać, ale sporo drogi jeszcze przed nami. Szykuje się nocna zmiana;P
czwartek, 28 lipca 2011
Złombol Dzień 6: Inverness i Isle of Skye
Limit kosztów benzynowych jaki sobie obraliśmy już przekroczony... ale skoro jesteśmy już na tych wyspach to nie ma tchórzostwa: "wschód się bawi, pieniędzy nie liczy" ;P Po spakowaniu manatków na campingu przy Loch Ness ok. 12 wyruszyliśmy dalej w kierunku Inverness. Przejeżdżając przez miasto napotkaliśmy Żuka z padniętym mostem. Niestety z braku części zamiennych nie mogliśmy im pomóc. Pojechaliśmy do centrum gdzie zrobiliśmy małe zakupy w Tesco i wyruszyliśmy na małe zwiedzanie miasta po drodze kupując pamiątkowe szkockie drobiazgi. Kolejnym punktem naszej podróży miało być Elgin, ale po namowach tych bardziej w Szkocji obeznanych wybraliśmy przeciwny kierunek - Isle of Skye. Dotarliśmy do Kyle of Lochalsh, a tam mostem przeprawiliśmy się na wyspę i skierowaliśmy nasze opony do Uig. Po drodze mijaliśmy niespotykane nigdzie indziej wiecznie zielone wzgórza z stadami owiec na praktycznie każdej z hal. Zrozumieliśmy, dlaczego Isle of Sky jest tak zachwalana... Na jednym z przystanków z kabiny wypadł nam but, na szczęście w porę zorientowaliśmy się i udało się go odzyskać. Nic po nim nie jeździło, a i owce nie miały na niego ochoty. Minęliśmy Uig i dotarliśmy na najbardziej wysunięty na północ punkt wyspy. Tam znaleźliśmy kawałek miejsca z widokiem na zatokę otoczony skałami, który nadawał się idealnie pod założenie obozu. Tak też zrobiliśmy. Ok. 24 namioty i jedzenie były już gotowe. Zasypiamy licząc barany ;P
środa, 27 lipca 2011
Złombol Dzień 5: Bitwa o Highlandy i meta
Jak zwykle poranna toaleta i pakowanie namiotów. Tym razem przyszło nam także wyregulować hamulce. Ruszamy w trasę, dalej kierujemy się na Glasgow. Naszym oczom zaczęły ukazywać się niezwykłe widoki. Różnice w ukształtowaniu terenu po wyjeździe z miasta powiększyły się diametralnie, zrozumieliśmy, że to koniec przelewek... jesteśmy w Highlandach. Stawiliśmy czoła długim podjazdom i zjazdom oraz niekończącym się serpentynom. W okolicy jeziora Loch Lomond zrobiliśmy sobie popołudniowy piknik. Krzysiek postanowił pozbierać trochę jagód w okolicy (tak na deser). Wrócił z garścią owoców i... trzydziestoma kleszczami na sobie, które zdejmował z nóg i ubrań przez kolejne pół godziny. Sporo nerwów przysporzył nam brak stacji LPG i bankomatów akceptujących karty Maestro, w GB takie karty istnieją, ale Brytyjczycy wymyślili sobie "UK issue" ;/ A niech ich ....;P Gdy mijaliśmy jezioro Loch Ness zarządziliśmy postój przy Urquhart Castle przy okazji przykręcając nakładkę z pedału hamulca, która odpadła. O 22 Dotarliśmy na metę czyli camping w miejscowości Drumnadrochit zaraz przy Loch Ness! Wielka radość, wielkie świętowanie, wielka impreza... i pogawędki z innymi ekipami. Z tego co nam wiadomo nie wszyscy mieli tyle szczęścia i na mecie się nie pojawili. Poszliśmy spać o 4 w nocy... a rano trzeba wstać, dla nas Złombol jeszcze się nie skończył!
wtorek, 26 lipca 2011
Złombol Dzień 4: "druga strona mocy"... czyli Welcome to UK
Po zjechaniu z promu trzeba było przestawić nasze mózgi na lewą stronę, oznaczało to również jazdę w lewo na rondzie. Znalezienie po ciemku campingu o 2 w nocy graniczyło z cudem. Na domiar złego okazało się, że mapa europy w naszej nawigacji nie obejmuje wysp brytyjskich xD Zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu... rano zauważyliśmy, że to parking przy wjeździe do campingu Stansted. Szybkie śniadanie pod oknem jednego z domów i w drogę. W drodze do Glasgow kupiliśmy zwykłą papierowa mapę Wielkiej Brytanii. Okazała się ona bardzo pomocna :D Po przebyciu paru kilometrów napotkaliśmy na naszej drodze pomarańczowego malucha Norberta i Pauliny, z którym trzymaliśmy się w drodze do kolejnego campingu. Było bardzo miło i w trasie i na postojach (szczególnie obiad w polu gdzieś pod Lancaster), chociaż tempo narzucili niezłe;P Nysa dała radę, ale i zjadła swoje. Z pomocą na osłodę naszych trosk przybyło dwóch super-dziadków, którzy najpierw machali nam z mostu, a potem wsiedli na stary motocykl BMW i popędzili za nami robiąc zdjęcia i kręcąc filmy. Śmiechu co nie miara, w oczach dziecięca radość i mnóstwo podniesionych kciuków w powietrzu! Dojechaliśmy na kolejny camping Townfoot-Lockerbie :D
poniedziałek, 25 lipca 2011
Złombol Dzień 3: Brugge, Oostende, prom
Po jakże potrzebnym śnie, pora ruszać w trasę. Podczas gdy połowa ekipy brała prysznic druga zajmowała się drobnymi regulacjami. Korekcji wymagał układ wylotowy, który stukał nam podczas jazdy. Potrzebna była również regulacja hamulca ręcznego. Zorientowaliśmy się, że silnik wcina nam olej. Wiedzieliśmy, że to będzie miało miejsce, ale nie w takim stopniu -,-' . Opuszczamy Holandię i wjeżdżamy do Belgii. Obieramy kierunek: Brugge. Miasto pięknie zachowane, a dzięki naszemu busowi zyskało kolejną atrakcję turystyczną - zaparkowaliśmy w centrum, a co!. Podczas pobytu w belgijskim sklepie polska sprzedawczyni gratuluje nam pomysłu i zachęca do kupna paru produktów m.in. piwa które kupiliśmy i trzymamy na lepszą okazję. Przyszła pora na obiad. Dojechaliśmy nad morze północne do Oostende, rozłożyliśmy sprzęt i zjedliśmy posiłek na promenadzie wśród wydm i pięknych widoków. Na 22 mamy zamówiony prom do Dover. Zmierzamy zatem do Dunqierki. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po przyjeździe okazało się, że port z którego mamy odpłynąć leży 15km dalej, a czasu było mało i faktycznie go zabrakło. Prom pokazał nam tyłek(zabrakło nam ok. 10min). Tak więc czekaliśmy na kolejny o godz 23:59. W Dover byliśmy po 2 godzinach. Podczas rejsu każdy z nas przybił porządnego "gwoździa". Wypoczynek jak najbardziej zasłużony.